Sośnierz: Niepotrzebnie ruszaliśmy tzw. kompromis aborcyjny
Damian Cygan: Jak pan ocenia obecne tempo szczepień przeciw COVID-19 w Polsce?
Andrzej Sośnierz: Cały problem polega na tym, że pojawiły się niespodziewane trudności z dostawami szczepionek. Dlatego trudno obiektywnie ocenić, czy to nasz system jest niewydolny, czy może wina leży bardziej po stronie dostawców.
Przecież wydawało się, że skoro taka potęga jak Unia Europejska umawia się z wielką światową firmą, to wszystko jest poważne. A okazało się niepoważne. Gdyby dostawy szczepionek były zgodne z harmonogramem, moglibyśmy oceniać, jak ten proces przebiega. Niestety te okoliczności zewnętrzne, które pojawiły się ostatnio, zaburzają jednoznaczną ocenę procesu szczepień w Polsce.
Rząd przedłużył większość obostrzeń do 14 lutego. Mimo to część przedsiębiorców już otworzyła swoje biznesy, a inni zapowiadają, że zrobią to samo. Co pan o tym sądzi?
Od samego początku naszej walki z pandemią zwracam uwagę, że ponieważ nie wiemy, jaki jest stan przechorowania COVID-19, a tym samym odporności polskiego społeczeństwa, to w związku z tym wszystkie działania rządu są robione "na wyczucie".
Rządowi wydaje się, że wydawane zarządzenia są przestrzegane i dzięki temu liczba zakażeń spada. Ale scenariusz może być zupełnie inny, a mianowicie — tak dużo Polaków już przechorowało COVID-19, że otwieranie się w tej chwili na kontakty już nie jest takie groźne, bo w grupie osób, które się gromadzą, sporo z nich ma odporność. Moim zdaniem to jest główny powód tego, że epidemia słabnie.
W takim razie dlaczego rząd nie zdecydował się odważniej poluzować obostrzeń?
Nadal mamy wysoką umieralność, co zresztą świadczy o tym, że podawana przez Ministerstwo Zdrowia liczba przypadków to tylko część tej góry lodowej i że realnie jest ich więcej. Prawdopodobnie w listopadzie mieliśmy nie 25-30 tys. zakażeń dziennie, lecz 60 tys. Dodatkowo już wiemy, że w ubiegłym roku zmarło 70 tys. osób więcej niż w latach poprzednich.
Rząd, nie znając prawdziwego stanu przechorowania polskiego społeczeństwa, podejmuje decyzje na podstawie obaw i tego, co robią nasi sąsiedzi. Moim zdaniem błędem jest porównywanie się do innych krajów, gdzie epidemia nie miała takiego samego przebiegu jak w Polsce. Obserwując to, co dzieje się w Polsce, i widząc, że ani te listopadowe strajki, ani odbywające się obecnie różne protesty nie spowodowały wzrostu zachorowań, ośmieliłbym się bardziej poluzować restrykcje, przy zachowaniu odpowiedniego reżimu sanitarnego.
Powiedział pan, że żałuje, że podpisał się pod wnioskiem do TK ws. aborcji eugenicznej. Dlaczego?
Nadal uważam, że z katalogu zezwoleń na przerywanie ciąży należało wykreślić dzieci z zespołem Downa. Natomiast nie przypuszczałem, że decyzja TK stanie się zarzewiem takiego konfliktu. To, co dzieje się w tej chwili na ulicach, wynika też częściowo z epidemii. Ona spowodowała ograniczenia, które ludzie potrzebują gdzieś wyładować.
Chyba niepotrzebnie ruszyliśmy ten tzw. kompromis aborcyjny. Żałuję, że to się wszystko stało, bo protesty znów dzielą polskie społeczeństwo. Skala tego problemu i ewentualne konsekwencje są gorsze niż intencje, które były dobre, ale skutki opłakane. Czasami dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. I niestety stało się.
Kiedy TK wydał wyrok, Jarosław Gowin stwierdził, że być może jedynym rozwiązaniem sporu o aborcję będzie referendum. Czy to dobry pomysł?
Może i nie jest to zła propozycja, tylko że trudność polega na tym, jak mądrze postawić pytania, żebyśmy wszystkiego nie pogorszyli. Czy kwestie etyczne nadają się na referendum? Czy ktoś stawia pod referendum np. pytanie, czy można kraść? Bo fundamentalne zasady etyczne nie mogą być przedmiotem referendum, ale pewne kwestie szczegółowe już pewnie tak.
No trudne to wszystko jest… Niepotrzebnie to wszystko ruszaliśmy i dlatego żałuję.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.